Szminka to dość stary wynalazek bo jej historia sięga czasów starożytnych. Początkowo miała formę ekskluzywnego (i bardzo nietrwałego, na marginesie mówiąc) proszku ze startych kamieni szlachetnych, który mieszkanki Mezopotamii nakładały sobie na usta.
W starożytnym Egipcie szminka mogła nie tylko dodać uroku, ale również… zabić! Mikstura z bromu i jodu o przyciągającym oko, fioletowym odcieniu, powodowała ciężkie zatrucia, a nawet do śmierć.
Prototyp dzisiejszej szminki pojawił się w sprzedaży jednak dopiero u schyłku XIX w. i była to zawinięta w papierek maź z oleju rycynowego, łoju jelenia i wosku pszczelego.
Mikstury do barwienia ust odeszły juz dawno w zapomnienie. A szkoda, bo w przeciwieństwie do sklepowych szminek, nie wysuszają one ust, a rzeczywiście je pielęgnują. Oto azjatycka receptura na bibułki barwiące, które pozwolą ci cieszyć się karminowoczerwonymi ustami, bez stosowania szkodliwej chemii.
Potrzebujesz:
- garść świeżych płatków czerwonej róży
- kieliszek wódki
- sok z połowy cytryny
- papier z masy celulozowej
Świeże płatki róży utrzyj z wódką w moździerzu na jednolitą masę. Dodaj sok z cytryny i wymieszaj. Przełóż pastę na gazę i wyciśnij sok. Sok zagotuj. Papier z masy celulozowej potnij na małe prostokąty (tak aby dłuższy bok odpowiadał szerokości twoich ust). Nasącz papierki w odsączonym soku i rozłóż do wyschnięcia. Kiedy wyschną, nałóż na nie kolejną warstwę i ponownie wysusz. Nałóż jeszcze jedną, wysusz… i na tym koniec. Możesz nałożyć od 3 do 5 warstw.
Wystarczy, że zaciśniesz wargi na bibułce barwiącej, a twoje usta nabiorą karminowoczerwonego koloru. Co więcej, możesz się oblizywać i całować do woli. Tak przygotowany barwnik nie zabija, a nawet krzepi.
Bye, witches!